Parę dni temu stałem się jakże szczęśliwym zaposiadowywaczem specjalnej edycja Le Dziubka, czyli fixed Opinela, w wersji z logo Świata Noży. Jarek zamówił, jak to R.Makłowicz mawia, „pięćdzięsiąt” numerowanych zestawów. W zestawie dwie sztuki: jedna z węglówki, druga nierdzewki. W przypływie przytomności umysłu zaklepałem completo numero uno. Ponieważ używałem już jedej sztuki Dziubka od jakiegoś czasu, nieopatrznie zobowiązałem się coś napisać i fotki porobić. Więc coś napiszę i fotki robię.

Dziubek to dziubek. Kodowanie w nomenklaturze korporacyjnej – Opinel N. 102 i N.112. Na rynku pojawił się niedawno, więc dla porządku przypomnę: To nieskomplikowany kawałek cienkiej blaszki oprawionej w drewnianą rękojeść. Służy głównie do asystowania przy czynnościach związanych z preparowaniem oraz spożywaniem produktów jadalnych. Jest prosty jak mój kuzyn Zbysio. Z tym, że kuzyn Zbysio do pracy się specjalnie nie pali, a Dziubek wręcz przeciwnie.


Jak już kiedyś pisałem, Dziubek to taki kuchenny pomocnik z oldskulowym klimatem. Jego największym atutem jest w piekielnie ostry czubek. To taki kuchenniak babuni – śliczny nie jest, ale ma w sobie coś strasznie sympatycznego. Fajnie się spisuje jako nóż asystująco-wspomagający. Taki do nacięcia szczypioru co rośnie w doniczce na oknie, czy do wyławiania ogórów kamionkowego garnka, ale używam go też jako noża przyboczno-stołowego do pokrojenia kotleta i ziemniaka. Ponieważ całkiem fajnie kroi – nie znalazłem jeszcze na stole niczego, z czym nie poradziłbym sobie podczas standardowego obiadu. Zwykły nóż – ot co.

Ano własnie. Taki zwykłe noże obiadowe traktowałem zawsze trochę po macoszemu i trochę mi teraz głupio. To nic, że używam ich o wiele częściej niż jakichkolwiek innych ostrzy. Zakup fajnego obiadowca zostawiałem sobie zawsze na szarym końcu Listy Noży Do Kupienia. A potem przychodzi rodzina na obiad i wstyd jak diabli. Cały dom zawalony nożami, ale schaboszczaka trzeba kroić jakąś tępą szpakułką z Ikeii albo no-name’owym bazarowcem za „trzy pięćdzięsiąt” – zresztą obydwoma produkowanymi przez chińskich opozycjonistów w obozach pracy o zaostrzonym rygorze. Znajomi też mają problem z wyborem noży do obiady – albo trzeba wyciągnąć i wypucować srebra rodowe, co to się ich uzywa raz do roku, albo wręczyć gościom dizajnerskie wynalazki o postmodernistycznym kształcie, który zazwyczaj sprowadza się do tego, że skonfudowani goście nie wiedzą za którą część nóż należy trzymać, a którą częścią kroić. Ci nieliczni nieszczęsnicy, którzy dostali w prezencie ślubnym zestaw barokowych sztućców z bursztynem i złoceniami (późne Rokokoko 😉 ), pewnie chowają je pod tapczan, a zaproszonym współbiesiadnikom wydają jednorazowe plastiki ze stacji benzynowej.

Dziubek w jakiś sposób zapełnił mi tę lukę w nożowej menażerii mojego mieszkania. Trzy Dziubki spisują się całkiem nieźle jako awaryjne sztućce podczas niespodziewanego najazdu krewnych i znajomych Królika. Taki zresztą mam plan – skompletować sobie jeszcze kilka sztuk do wykładania na stół jak przyjdą goście na proszony obiad i przez przypadek lub gapiostwo zapomną zabrać ze sobą swoich prywatnych noży. Dziubki są proste, nieprzegadane, tanie i fajnie jest jeść czymś co ma nieco bogatszą historię i pochodzenie niż masówka z promocji w pobliskim supermarkecie, tępa jak nieszczęście z punktu żywienia zbiorowego „Bar Kubuś”. Bo Opinel, nawet tak prosty jak kuzyn Zbysio, to nadal Opinel.

W przeciwieństwie do składanych Opinelków, Dziubek nie jest naostrzony na zero grind, ino ma wyprowadzoną krawedź roboczą (francuzi podają, że 20 stopni na stronę ale to chyba nieprawda). Nie jest to brzytwa, ale dzieki temu można go szybko naostrzyć do bardzo przyzwoitego poziomu na najprostszym kamieniu, a jednoczesnie nie stępi się na talerzu w piętnaście sekundZresztą ta francuska węglówka ma fajną agresywność cięcia, nawet przy trochę stępionym ostrzu. Tak więc nie szkoda tym Dziubkiem jeździć po ceramice i talerzach.

Rękojeść nie jest najpiękniejsza, ale wygodna. Jakby się wściec i zrobić w niej taktyczną dziurę na linewkę, a do całości dorobic pochewkę, to mamy fajny i tani kozik tubylczo-autochtoński z dobrym rodowodem i przyzwoitą sabaudzką jakością. Ale to już dla nawiedzonych ortodoksów. Jeszcze jedno – całość jest na tyle symetryczna, że kilka razy zdarzyło mi się chwycić Dziubka odwrotnie i kroić grzbietem. Trzeba uważać, żeby sobie nie wyrezać bieżnikowania na opuszkach palców. Całość wykończona z typowo francuską dezynwolturą, czyli niechlujnie, ale sympatycznie.

Poza standardowym nowym logo Opinela (brzydkim jak kupa), wersja bardzo kurnia specjalna którą zaposiadowywuję, jak już wspomniałem ma dodatkowo wypalone logo Świata Noży. Podobno laser podczas wypalania niespecjalnie chciał chwytać bukową rękojeść. Udało się dopiero po „nastawieniu lasera na pełną moc”. Nie mam pojecia co to dokładnie może oznaczać, ale brzmi fajnie, jak cytat z jakiejś space-opery:

„To farfarliańska fregata klasy „theta” z flazmatorami jonowymi. Szykują się do abordażu! Dajcie mi pełną moc na lasery na sterburcie! Przywalimy im z wszystkiego co mamy! Wyłączyć systemy podtrzymywania życia i sztuczną grawitację na pokładach od trzeciego do ósmego! Cała załoga na mostek! On my mark – 3, 2, 1, 0, chłopcy, złapcie się czegoś mocno, Fire!!!”


I bzzzzziu. Logo wygrawerowane. Fajnie się komponuje z rękojeścią, a na klindze mamy napis „Edycja Specjalna” i numerek porządkowy zestawu.

Gwoli przypomnienia:

Wersję „au carbone” proponuję od razu zakwasować, zaoctowac, zamusztardować,zaoctować albo zacytrynić.

„What you need this for?
-For protection!
-Protection from what Tommy? Zee Germans?”

(BTW – w „Przekręcie” w wersji niemieckiej „Zee Germans” przetłumaczono jako „der böse Mann”, czyli Źli Ludzie”. 😀 ).

Otóż protekcja oczywiście nie jest przeciwko złym ludziom, ale ma słuzyć jako powłoka antykorozyjna. Jak w przedwojennym sloganie: „Na rdzawe wykwity „Fleurs du mal” pomaga niezawodnie musztarda z Dijon”.


Nie trzeba o Dziubka jakoś specjalnie dbać (ja nie dbam), ale minimum higieny nalezy mu zapewnić. A ponieważ nóż był mocno używany, to i troszkę się postarzał. Dziubek który ma parę miesięcy wygląda prawie jak wykopalisko kultury przeworskiej. Ale to własnie dlatego, że nieco olałem konserwację. Dwie wizyty w zmywarce rodziców lekko naruszyły integralność powierzchni rekojeści. Ponieważ w swoim domu zmywarki nie mam, a jestem zagorzałym przeciwnikiem czynności zmywania pod jakąkolwiek postacią – oddaję tę kwestię w ręce mojej baby kochanej. Dopiero po dwóch tygodniach zorientowałem się, że mokry Dziubek wrzucony na suszarkę razem z innymi sztućcami, żle znosi takie towarzystwo. Teraz go osuszam i odkładam na oddzielne miejsce. Dodajmy, że wersja z węglówki, nawet po zapacykowaniu i poczernieniu powierzchni – nadal potrafi zardzewieć.


Pierwsza sztuka, która do mnie trafiła nie przechodziła jakiś specjalnych testów pola walki i przebijania budek telefonicznych. Po prostu była używana przy wiekszości posiłków. Kiedy jem, to nie zwracam uwagi na właściwości tnące i penetracyjne tylko jem. Dlatego, wyjątkowo nie będe pisać o grubości plasterków pomidora i współczynniku tarcia przy obieraniu marchewki. Dziubek po prostu działa. Bez wodotrysków i fanfar. Ma wykonać swoją robotę przy kotlecie a nie wygrywać zawody w przecinaniu liny nośnej Mostu Świętokrzyskiego. I jakoś się nie zdarzyło, żeby zawiódł moje oczekiwania podczas męczenia szparaga pod beszamelem. Do tego jest fajny.

Ziemniaka obiera, szynkę kroi, talerza się nie boi. Nic więcej, bo i po co?